Na dobrą sprawę opolanie usłyszeli o nich dopiero przed ubiegłoroczną Wigilią, kiedy pojawili się przed hipermarketami z transparentem nawołującym do obrony przeznaczonych pod nóż karpi a dwie owinięte w folię nastolatki położyły się na ziemi i udawały duszące się w reklamówkach ryby.
- Reakcje ludzi były różne, nie zawsze życzliwe - wspomina Marcin Mironowicz, student pierwszego roku inżynierii środowiska, główny organizator akcji.
Ekipa zmontowana przez Mironowicza, złożona głównie z nastolatków, wypełnia lukę w publicznym życiu Opola. Dekadę temu cały region śledził walkę ekologów o park krajobrazowy Góra św.Anny (patrz ramka), ale potem o Zielonych zrobiło się właściwie cicho. Anarchizujące środowiska protestowały przeciwko wojnie w Iraku czy tarczy antyrakietowej, karmiły też bezdomnych w ramach akcji "Jedzenie zamiast bomb". Wątków ekologicznych w ich działalności raczej nie było. Honor Zielonych ratowali działacze spoza regionu, choćby aktywiści poznańskiej "Salamandry", którzy reintrodukowali na polach w Kamieniu Śląskim susła moręgowanego, nie widzianego tam od lat 70.
Czy pospolite ruszenie młodych idealistów, które spotyka się w alternatywnej "Fabryce" przy ul.Oleskiej w Opolu, okrzepnie na tyle, by stać się nową "zieloną falą"? Trudno to przewidzieć. Mironowicz podkreśla, że on sam i jego przyjaciele nie zajmują się głęboką ekologią, bo skupiają się na walce o prawa zwierząt.
- Jesteśmy wegetarianami i przekonujemy wszystkich, by też wybrali taki model życia - mówi. - Sam zrezygnowałem z jedzenia mięsa kilkanaście miesięcy temu, choć nie było to łatwe.
Natalia Chruściel, uczennica pierwszej klasy I LO w Opolu, przeszła na wegetarianizm jeszcze w podstawówce, zaraz po obejrzeniu filmu pokazującego, jak traktuje się zwierzęta w rzeźni.
- Kiedyś bardzo mięso lubiłam a od tego dnia nie mogę na nie patrzeć - wspomina. - Jem soję, robię zakupy w sklepie z produktami ekologicznymi. Mamy w domu dwie różne kuchnie - dodaje ze śmiechem.
- Ja nie mam problemu, bo moja mama też nie lubi mięsa - dodaje Mironowicz.
Wystartowali tak naprawdę już przed świętami Bożego Narodzenia w 2007 roku. Potem bronili kanadyjskich fok zabijanych dla futer, pikietowali zjeżdżające do Opola trupy cyrkowe. Nigdy nie było ich wielu, więc i medialny oddźwięk nie był zbyt wielki. Ale celowo zrezygnowali z zarejestrowania stowarzyszenia. Czemu? Bo - jak przekonują - spontaniczne akcje dają większe możliwości. A ponieważ nie posługują się przemocą (paniom paradującym po Opolu w futrach nie grozi, że zostaną oblane czerwoną farbą), więc nie spodziewają się jakichś problemów ze strony służb porządkowych.
- Nastawiamy się nie tylko na happeningi - dodaje Mironowicz.- Chcemy także aktywnie propagować wegetarianizm. Planujemy zorganizowanie w "Fabryce" pokazów filmów połączonych z degustacją wegetariańskich potraw. Bo są naprawdę i dobre, i zdrowe.<www.naszemiasto.pl>